Heath był z Genovie nierozłączny. Czasami było to niesamowicie krępujące. Zwłaszcza, gdy chciał ją złapać za tyłek, a ta biła go po łapach, a potem chichotała. Mary z dnia na dzień coraz bardziej w to nie wierzyła. Wydawało jej się, że ktoś zamienił jej przyjaciółkę w bezmyślną lalunię. Doszło do tego, że wcale nie miała ochotę spędzać z nią czasu i wolała już być tą bezbarwną Mary, niż wysłuchiwać chamskich komentarzy Heatha. Z tego powodu też nie udała się wraz z przyjaciółką do Hogsmeade.
Usiadła w Pokoju Wspólnym Puchonów. Trzymała w ręku książkę, jednak nie mogła się skupić na wyrazach. Wszystkie litery zaczęły się przestawiać, jakby chciały jej zrobić na złość. Odłożyła ją wreszcie, wzdychając głośno.
Była przekonana, że została całkowicie sama, gdy wreszcie w Pokoju pojawił się Tim. Jego brązowe włosy były dzisiaj w całkowitym nieładzie.
-Nie poszedłeś do Hogsmeade?- zapytała zdziwiona.
-Widziałem, że nie idziesz... Więc zamieniłem się, powiedziałem, że zostanę z osobami, które nie poszły.
-Zostałeś dla mnie?- zapytała zdziwiona. To niemożliwe. To się nie dzieje.
-Oczywiście. Jako jedyna nie poszłaś z Hufflepuffu. Muszę dbać o mój dom- wyszczerzył się.
Uznała, że jest całkowitą idiotką. Jak mogłaby pomyśleć, że ktoś taki jak Tim mógłby zostać specjalnie dla niej. Poza tym zostały osoby z pierwszych klas i drugich, a chłopak miał naprawdę duże poczucie odpowiedzialności.
-Co czytasz?- zapytał ją, wskazując wzrokiem na książkę.
-Eee... Nie wiem- bąknęła, po czym uznała, że było to naprawdę głupie. Teraz za pewne stwierdzi, źe jest debilką i nigdy się do niej nie odezwie.
On jedynie zaśmiał się dźwięcznie.
-Rozumiem. Mam podobnie, gdy czytam książki na eliksiry.
No tak. Ona, gdy siedziała na eliksirach, czasami miała ochotę umrzeć. Czyli w czymś byli podobni.
-Zauważyłem, że ostatnio nie dogadujesz się z Genovie najlepiej. Może nie powinienem pytać?
Co? Czy on ją do cholery obserwował? Dlaczego akurat ją? Przecież ona nie była ani trochę ciekawa. Jej życie towarzyskie to była jedna, wielka pomyłka. Ale to znaczyło, że interesuje go coś więcej niż Quidditch i bycie prefektem... No, ale może był gejem, tak jak wszyscy mówili.
-Powiedziałem coś nie tak?
-Nie, przepraszam... Zamyśliłam się.-zmarszczyła czoło- Nic się nie stało. Po prostu... Ona kogoś poznała. Nie może mi już tyle czasu poświęcać- uśmiechnęła się lekko.
-Gdybyś chciała z kimś porozmawiać, to zawsze do usług.
-To miłe z Twojej strony.
Może on ma jakieś niecne plany co do niej. Był dla niej za miły. Raczej nikt nie bywał dla niej taki miły. Musiała na niego uważać. Gdy nikt się nią nie interesował, czuła się stabilniej.
Resztę dnia spędziła również z nim. Poszli razem na kolację,a potem? Potem wróciła Genovie, jednak do wizyty w łazience się nie widziały. Heath złamał nogę i była wraz z nim w skrzydle szpitalnym.
O wyznaczonej porze Mary pojawiła się w łazience jęczącej Marty, jednak Genovie tam nie było. Czekała. Dziesięć minut, dwadzieścia.. Pół godziny, a jej dalej nie było. Cholera jasna, była naprawdę wściekła... Gdy nagle pojawiła się Ślizgonkę.
-Ile można na Ciebie czekać?
-Byłam u Heatha. Kiepsko się czuje
-Nie obchodzi mnie ten Twój Heath. Zachowujesz się przy nim jak rozkapryszona dziunia! Totalnie masz mnie gdzieś. Taka z Ciebie przyjaciółka?
Widać było, że coś w Genovie pękło.
-Ja.. ja przepraszaam Mary.
-Przeprosisz mnie, a nic się dalej nie zmieni- naskoczyła na nią Puchonka. To było niesprawiedliwe.
-Masz rację, ale musisz mi zaufać?
-Słucham?- prychnęła Mary. Znowu czegoś nie rozumiała.
-Daj mi po prostu działać... A teraz zamijmy się magią- uśmiechnęła się lekko.
-To znaczy, że Heath Ci się nie podoba?
-Cholera jasna, przejdźmy już do podręcznika- widocznie się zirytowała.
Dzisiejszy rozdział mówił o zadawaniu bólu i rożnych na to sposobach. Nie trzeba było ograniczać się do zaklęć niewybaczalnych.
Mary niemalże od razu pomyślała, że mogłaby takie zaklęcie użyć na Heathcie. Za to wszystko co jej zrobił. Za to, że zabrał jej Genovie!
Po chwili dopiero zrozumiała jak bardzo jest złe to, o czym pomyślała i o dziwo nie miała wyrzutów. Ona cierpiała codziennie, widząc jak zajmuje jej miejsce. Mógłby trochę pocierpieć. Wydało jej się to sprawiedliwe. Wreszcie rozeszły się. Trochę jej się humor poprawił... Ale było już grubo po ciszy nocnej. Myślała, że jej się upiecze. Weszła do pokoju wspólnego... A tam siedział Tim.
-Gdzie byłaś?- zapytał, przyglądając się jej dokładnie.
Poczuła się osaczona jego wzrokiem. Nie powinien tego robić.
-Widziałam się z Genovie.- przyznała zgodnie z prawdą. Nie musiała się tłumaczyć po co się spotykały.
-I co? Znowu byłaś skazana na siedzienie z tym osiłkiem?- jego ton był nieprzyjemny. Poczuła dreszcze na plecach.
-Heath złamał nogę.
-Genovie więc zostawiła go? Niesamowite. Potrafi jeszcze samodzielnie myśleć- zaczął klaskać w ręce.
-Nie masz prawa tak mówić- najeżyła się dziewczyna.
-Ale taka prawda! Zasługujesz na coś lepszego- podniósł głos. Mary czuła się naprawdę z tym źle. Podszedł do niej. Czuć było od niego alkohol, a przecież był prefektem. Co się działo. Złapał ją mocno za przegub dłoni- Rozumiesz, zasługujesz na coś lepszego!
Ręka zaczęła ją boleć. Bała się, że zrobi jej siniaka.
-Tim, przestań. To boli. Obudzisz wszystkich!
-Gówno mnie to obchodzi! Nie puszczę Cię póki nie zrozmiesz, że robisz sobie krzywdę.
-Ty robisz mi krzywdę- powiedziała cicho. Starała się być silna, ale gdy wreszcie ją puścił, udała się do dormitorium. Usiadła na łóżku cała roztrzęsiona.
To było przerażające. Co się z nim stało? Nie wiedziała jak spojrzy mu jutro w oczy. Wydawał się taki miły.. Ale może miał rację? Może ta przyjaźń stała się toksyczna?
Nie mogła zasnąć, całą noc przewracała się z boku na bok. Na szczęście następnego dnia nie było zajęć. Była niedziela.
Its a kind of magic
niedziela, 29 listopada 2015
czwartek, 29 października 2015
004. Rozdział 3
Przyjaciółki wpatrywały się w tytuł książki w ciszy. Mary, która ją trzymała na kolanach miała spore obawy przed przerzuceniem strony na następną. Co jeśli to jedna z tych książek, która wrzeszczy, gdy otworzy się ją na dowolnej stronie? Wtedy cały pociąg się dowie, że Genovie jest w posiadaniu ksiąg, których zwykła uczennica piątego roku nie powinna posiadać.
-No dalej! Otwórz- nalegała Ślizgonka.
-Skąd ty to masz?- Mary całkowicie zignorowała jej prośbę. Najpierw musiała wiedzieć skąd jej przyjaciółka wytrzasnęła te piekielną książkę.
-Znalazłam u ojca- przyznała jak gdyby nigdy nic. - Wyobraź sobie jak wiele możemy zrobić przy jej pomocy... Może nawet staniemy się najpotężniejszymi czarownicami w Anglii!
-Genovie, czyś ty oszalała? Przecież to czarna magia. Czy ty nigdy nie słuchasz na lekcjach, do cholery jasnej?
-Wyluzuj. Nikt nie każe Ci od razu wszystkich dookoła zabijać. Pomyśl sobie jednak jakie miałybyśmy znaczenie w świecie magii posługując się czarną magią!
Mary przez chwilę to przemyślała. No tak... Była wiecznie niedoceniana. W domu była tą gorszą, w szkole wyłącznie przyjaciółką tej niesamowitej Genovie. Całe życie była z boku. Bez jakiejkolwiek charyzmy, bez jakiejkolwiek siły przebicia.
-Genovie... ale my nie powinnyśmy- mruknęła. Sama nie była przekonana co powinna zrobić. Z jednej strony wiedziała, że to złe... Ale z drugiej? Z drugiej chciała zostać wreszcie zauważona.
-Proszę Cię, Mary! Przecież zawsze możemy przestać.
Przynajmniej tak się im wtedy wydawało.
Puchonka westchnęła. Wiedziała, że będą miały kłopoty. Najprawdopodobniej już miały. Wiedziała, że jest to niezgodne z założeniami Hogwartu.
-Spróbujmy!- zgodziła się wreszcie.
Starała się usprawiedliwić, że dzięki znajomości czarnej magii będzie mogła się jej przeciwstawić.
Zdecydowały jednak, że księgą zajmą się później. W opuszczonej łazience na pierwszym piętrze. Zajmowała ją jęcząca Marta, więc raczej nikt się nie zbliżał do tego miejsca.
Najpierw jednak trzeba było wysiedzieć na uczcie.
Mary zajęła swoje miejsce przy stole Puchonów i pomachała Genovie, która siedziała przy innym stole. Koło niej siedział Heath i opowiadał jej jakąś historię. Musiała być zabawna, bo Genovie zaśmiała się dźwięcznie.
-Mary, wszystko okej?- zapytał chłopak siedzący obok. I w tym momencie Mary niemalże dostała zawału. Odezwał się do niej nie kto inny jak Timothy Gravy. Tim był jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Nie uważała tak tylko ona. Wszystkie dziewczyny wzdychały do Tima. Był wysoki, miał brązowe włosy i szare, bystre oczy. W dodatku był kapitanem drużyny , dzięki któremu dobra passa w Quidditchu nie opuszczała Puchonów od kilku lat.
Chłopacy podejrzewali, że jest gejem i nie interesuje go nic innego niż Quidditch. Dziewczyny jednak zbywały to nerwowym śmiechem.
Tim mógł mieć każdą, ale właśnie teraz mówił do Mary! Właśnie do niej! W dodatku znał jej imię, a była przekonana, że nie wie iż istnieje.
-Ziemia do Mary!- mówił niskim barytonem, który był bardzo przyjemny dla ucha.
-Wybacz.
-Siedzisz taka sama, pomyślałem, że się dołączę.- uśmiechnął się, a uśmiech miał tak niesamowity, że Mary myślała, że umrze.- Jestem Tim.
-Wiem kim jesteś- wypaliła Mary. Była na siebie naprawdę zła. Zabrzmiało to niemiło.
Chłopak jednak zaśmiał.
-No tak, też wiem kim jesteś, ale pomyślałem, że miło będzie zachować te wszystkie formalności.
On był taki miły... ale skąd ktoś tak przystojny i popularny wiedział kim jest Mary, która uważała siebie za szarą myszkę.
Dyrektor Abendteill zaczął wygłaszać mowę. Zastanawiała się skąd on miał zawsze pomysły na te wszystkie przemówienia. Wydawało jej się, że z okazji na okazję, z roku na rok były coraz lepsze.
Wreszcie skończył, a oni mogli zabrać się za jedzenie.
-Dużo macie do zrobienia pierwszego września?
-Jako prefekci? Trochę tak. Pierwszaki są zawsze takie nieporadne i łapią się na fałszywe stopnie.
Zaśmiali się, po czym upomniała go.
-Sami byliśmy w pierwszej klasie.
-W tamtym roku sam się wywaliłem na czwartym piętrze, tylko nikomu nie mów- zaśmiał się.
-Obiecuję, że nie powiem
Bardzo miło im się rozmawiało. Tim musiał później zaprowadzić pierwszaków do dormitorium, a ona udała się do łazienki, gdzie miała studiować wraz z Genovie podręcznik czarnej magii.
Będą miały kłopoty. Cholera jasna, będą miały kłopoty.
Znalazła się w łazience. Genovie jeszcze nie było. Usiadła na kafelkach i zaczęła bawić się swoimi włosami. Naprawdę nienawidziła ich koloru.
Wreszcie w łazience pojawiła się Genovie... ale nie była sama. Obok niej stał Heath.
-Możesz na chwilę wyjść? Chciałabym zamienić słówko z Genovie?
Heath zdziwił się, ale wyszedł.
-Czy ty oszalałaś? Jeśli ktoś się dowie? Nie możesz go wszędzie ze sobą ciągać!- powiedziała oburzona.
-Wyluzuj Mary! On jest po naszej stronie. Poza tym mówił, że ma pewien sekret. Czy nie jest to ekscytujące?
-Genovie, gdzie ty masz mózg? Co się z Tobą stało.
-Jak zwykle panna odpowiedzialna, a potem się będziesz dziwić, że z nikim nigdy nie będziesz- Ślizgonka była naprawdę wściekła. Mary jak zwykle psuła zabawę.
Zabolało. Zabolało mocno. Miała rację.... Powinna przestać. Była zbyt odpowiedzialna, a przecież nie chciała być całe życie sama.
Tim nigdy na nią drugi raz nie spojrzy, gdy będzie taką sztywniarą.
-Masz rację. Idź po Heatha, zaczniemy czytać.
Genovie była naprawdę szczęśliwa. Poszła po chłopaka i usiedli razem na podłodze. Ślizgonka otworzyła opasłe tomisko i zaczęła czytać na głos wstęp.
"Uwaga! Podręcznik ten jest przeznaczony dla adeptów czarnej magii. Nie powinien być używany bez podstawowej wiedzy na ten temat. Czarna magia może być używana do zadawania krzywdy, a nierzadko śmierci. Często zostaje ona wykorzystana do wielu niegodziwych rzeczy, a w rękach nieodpowiedniej osoby może prowadzić do zagłady. "
-Ale super!- skomentowała Genovie, a Mary nie powiedziała nic. Miała przestać być sztywniarą. Przecież zawsze mogły przestać.
-No dalej! Otwórz- nalegała Ślizgonka.
-Skąd ty to masz?- Mary całkowicie zignorowała jej prośbę. Najpierw musiała wiedzieć skąd jej przyjaciółka wytrzasnęła te piekielną książkę.
-Znalazłam u ojca- przyznała jak gdyby nigdy nic. - Wyobraź sobie jak wiele możemy zrobić przy jej pomocy... Może nawet staniemy się najpotężniejszymi czarownicami w Anglii!
-Genovie, czyś ty oszalała? Przecież to czarna magia. Czy ty nigdy nie słuchasz na lekcjach, do cholery jasnej?
-Wyluzuj. Nikt nie każe Ci od razu wszystkich dookoła zabijać. Pomyśl sobie jednak jakie miałybyśmy znaczenie w świecie magii posługując się czarną magią!
Mary przez chwilę to przemyślała. No tak... Była wiecznie niedoceniana. W domu była tą gorszą, w szkole wyłącznie przyjaciółką tej niesamowitej Genovie. Całe życie była z boku. Bez jakiejkolwiek charyzmy, bez jakiejkolwiek siły przebicia.
-Genovie... ale my nie powinnyśmy- mruknęła. Sama nie była przekonana co powinna zrobić. Z jednej strony wiedziała, że to złe... Ale z drugiej? Z drugiej chciała zostać wreszcie zauważona.
-Proszę Cię, Mary! Przecież zawsze możemy przestać.
Przynajmniej tak się im wtedy wydawało.
Puchonka westchnęła. Wiedziała, że będą miały kłopoty. Najprawdopodobniej już miały. Wiedziała, że jest to niezgodne z założeniami Hogwartu.
-Spróbujmy!- zgodziła się wreszcie.
Starała się usprawiedliwić, że dzięki znajomości czarnej magii będzie mogła się jej przeciwstawić.
Zdecydowały jednak, że księgą zajmą się później. W opuszczonej łazience na pierwszym piętrze. Zajmowała ją jęcząca Marta, więc raczej nikt się nie zbliżał do tego miejsca.
Najpierw jednak trzeba było wysiedzieć na uczcie.
Mary zajęła swoje miejsce przy stole Puchonów i pomachała Genovie, która siedziała przy innym stole. Koło niej siedział Heath i opowiadał jej jakąś historię. Musiała być zabawna, bo Genovie zaśmiała się dźwięcznie.
-Mary, wszystko okej?- zapytał chłopak siedzący obok. I w tym momencie Mary niemalże dostała zawału. Odezwał się do niej nie kto inny jak Timothy Gravy. Tim był jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Nie uważała tak tylko ona. Wszystkie dziewczyny wzdychały do Tima. Był wysoki, miał brązowe włosy i szare, bystre oczy. W dodatku był kapitanem drużyny , dzięki któremu dobra passa w Quidditchu nie opuszczała Puchonów od kilku lat.
Chłopacy podejrzewali, że jest gejem i nie interesuje go nic innego niż Quidditch. Dziewczyny jednak zbywały to nerwowym śmiechem.
Tim mógł mieć każdą, ale właśnie teraz mówił do Mary! Właśnie do niej! W dodatku znał jej imię, a była przekonana, że nie wie iż istnieje.
-Ziemia do Mary!- mówił niskim barytonem, który był bardzo przyjemny dla ucha.
-Wybacz.
-Siedzisz taka sama, pomyślałem, że się dołączę.- uśmiechnął się, a uśmiech miał tak niesamowity, że Mary myślała, że umrze.- Jestem Tim.
-Wiem kim jesteś- wypaliła Mary. Była na siebie naprawdę zła. Zabrzmiało to niemiło.
Chłopak jednak zaśmiał.
-No tak, też wiem kim jesteś, ale pomyślałem, że miło będzie zachować te wszystkie formalności.
On był taki miły... ale skąd ktoś tak przystojny i popularny wiedział kim jest Mary, która uważała siebie za szarą myszkę.
Dyrektor Abendteill zaczął wygłaszać mowę. Zastanawiała się skąd on miał zawsze pomysły na te wszystkie przemówienia. Wydawało jej się, że z okazji na okazję, z roku na rok były coraz lepsze.
Wreszcie skończył, a oni mogli zabrać się za jedzenie.
-Dużo macie do zrobienia pierwszego września?
-Jako prefekci? Trochę tak. Pierwszaki są zawsze takie nieporadne i łapią się na fałszywe stopnie.
Zaśmiali się, po czym upomniała go.
-Sami byliśmy w pierwszej klasie.
-W tamtym roku sam się wywaliłem na czwartym piętrze, tylko nikomu nie mów- zaśmiał się.
-Obiecuję, że nie powiem
Bardzo miło im się rozmawiało. Tim musiał później zaprowadzić pierwszaków do dormitorium, a ona udała się do łazienki, gdzie miała studiować wraz z Genovie podręcznik czarnej magii.
Będą miały kłopoty. Cholera jasna, będą miały kłopoty.
Znalazła się w łazience. Genovie jeszcze nie było. Usiadła na kafelkach i zaczęła bawić się swoimi włosami. Naprawdę nienawidziła ich koloru.
Wreszcie w łazience pojawiła się Genovie... ale nie była sama. Obok niej stał Heath.
-Możesz na chwilę wyjść? Chciałabym zamienić słówko z Genovie?
Heath zdziwił się, ale wyszedł.
-Czy ty oszalałaś? Jeśli ktoś się dowie? Nie możesz go wszędzie ze sobą ciągać!- powiedziała oburzona.
-Wyluzuj Mary! On jest po naszej stronie. Poza tym mówił, że ma pewien sekret. Czy nie jest to ekscytujące?
-Genovie, gdzie ty masz mózg? Co się z Tobą stało.
-Jak zwykle panna odpowiedzialna, a potem się będziesz dziwić, że z nikim nigdy nie będziesz- Ślizgonka była naprawdę wściekła. Mary jak zwykle psuła zabawę.
Zabolało. Zabolało mocno. Miała rację.... Powinna przestać. Była zbyt odpowiedzialna, a przecież nie chciała być całe życie sama.
Tim nigdy na nią drugi raz nie spojrzy, gdy będzie taką sztywniarą.
-Masz rację. Idź po Heatha, zaczniemy czytać.
Genovie była naprawdę szczęśliwa. Poszła po chłopaka i usiedli razem na podłodze. Ślizgonka otworzyła opasłe tomisko i zaczęła czytać na głos wstęp.
"Uwaga! Podręcznik ten jest przeznaczony dla adeptów czarnej magii. Nie powinien być używany bez podstawowej wiedzy na ten temat. Czarna magia może być używana do zadawania krzywdy, a nierzadko śmierci. Często zostaje ona wykorzystana do wielu niegodziwych rzeczy, a w rękach nieodpowiedniej osoby może prowadzić do zagłady. "
-Ale super!- skomentowała Genovie, a Mary nie powiedziała nic. Miała przestać być sztywniarą. Przecież zawsze mogły przestać.
czwartek, 24 września 2015
003.Rozdział 2
Wybaczcie, że tak długo, ale choroba nie pozwalała mi na zebranie tego wszystkiego w kupę :) Nie jest idealnie, ale mam nadzieję, że się spodoba :)
Mary już dawno nie spędziła tak miło dnia. Zakupy z Jamesem
okazały się bardzo udane i mogła porozmawiać w końcu czas ze swoim bratem,
którego tak dawno już nie widziała. Jej jedyny sprzymierzeniec w całej
rodzinie. No i uniknęła zrzędzenia dziadka, „bo te podręczniki z roku na rok to
coraz droższe, a nam to się nie powodzi”. Jasne! Tak naprawdę rodzice przeznaczali wszystkie
pieniądze zarobione w Ministerstwie na swoją cudowną córkę, która chodziła do
prywatnej szkoły i nie znała najprostszych zaklęć. Przez te pięć lat Mary
przeczytała wiele książek o charłakach. W każdej z nich był opisany wstyd,
który odczuwała rodzina, z powodu, iż ich dziecko nie było czarodziejem. Jednak
w jej rodzinie było całkowicie inaczej i to ona czuła się czarną owcą.
Odetchnęła dopiero, gdy usiadła w przedziale, który zwykle
zajmowała z Genovie. Niedługo znowu będzie w domu wraz ze swoją przyjaciółką.
Nigdzie nie czuła się tak dobrze jak w Hogwarcie, to było pewne. Mary rozsiadła
się wygodnie i wyjęła jeden z nowych podręczników. Obrona Przed Czarną Magią to
jej ulubiony przedmiot, więc chętnie wgłębiała się w jego tajniki jeszcze przed
lekcjami. Zaczęła się powoli martwić o
Ślizgonkę, która nie pojawiła się w ich przedziale. Może powinna zacząć jej
szukać? Znowu zaczynała. Bała się, że ją straci. Całkowicie bez sensu. Znały
się już pięć lat, nie mogła jej tak po prostu zostawić. Właśnie do przedziału zawitała pani ze
słodyczami. Mary na początku zaczęła szukać drobniaków, ale potem przypomniała
sobie, że się odchudza i podziękowała. To nie fair, Genovie jadła dwa razy
więcej niż ona i nigdy nie tyła. Właśnie… Gdzie ona do cholery jest?
Nagle sprzedawczyni
jęknęła, a ona usłyszała melodyjny chichot swojej przyjaciółki. Westchnęła. Już
bała się, że coś się stało. Jej przyjaciółka znów wyglądała idealnie. Jej
czarne włosy były związane w luźny kok, a po pryszczach nie było ani śladu. Jej
szary sweter z zielonymi wstawkami podkreślał nienaganną figurę. Dopiero jakiś
czas później Puchonka zauważyła, że Genovie nie jest tutaj sama.
-Znajdę Cię na uczcie- oznajmił niski, męski głos. Mary uniosła
wzrok i ujrzała wysokiego chłopaka o nienagannej, umięśnionej sylwetce. Szatyn.
Mogło się wydawać, że jego włosy są w nieładzie, jednak była przekonana, że
sporo mu zajęło, aby tak wyglądały. Owszem, był przystojny, ale wyglądał na gościa,
który ma za duże mniemanie o sobie…
Genovie zachichotała. Co do
diabła? Dlaczego zachowywała się jak te wszystkie debilki, który latały za facetami
ze starszych klas? Co się stało z jej piękną i inteligentną przyjaciółką, która
„nigdy nie miała czasu na chłopaków”.
Gdy tylko obcy opuścił przedział,
Puchonka zaczęła ilustrować ją dokładnie swoimi bystrymi oczyma.
-Kto to?- burknęła, odkładając
książkę.
-Odjazdowy, co? Nazywa się Heath
i jest na siódmym roku. Wyobrażasz to sobie? Jest całe dwa lata starszy i
mnie…. LUBI!
-Lubi? Chyba Twoją dupę.
Przejrzyj na oczy!- Mary nie wytrzymała. Nie mogła patrzeć jak jej przyjaciółka
zadaje się z takim typem. Jeszcze ją wykorzysta i skrzywdzi, a wtedy będzie
najmłodszą osobą, która znalazła się w Azkabanie za użycie zaklęcia
niewybaczalnego.
-Przestań być taka zgorzkniała!
Przecież tylko rozmawiamy. Nie każdy chce mnie skrzywdzić, wyluzuj Mary, bo Ci
żyłka pęknie.
Dziewczyna jedynie coś burknęła
pod nosem i wróciła do czytania podręcznika. Przez dłuższą chwilę w przedziale
panowała napięta atmosfera. Mary jak zwykle wcisnęła się w kąt siedziska i
czytała podręcznik, a przynajmniej udawała, bo nie była w stanie skupić się na
jego treści. Genovie wpatrywała się w okno zastanawiając się nad słowami
Puchonki. Może miała rację? Nie powinna się w to wszystko mieszać? Ale przecież
nie obrazi się na nią z powodu jakiegoś głupiego chłopaka? A może on się jej po
prostu podobał i była zazdrosna? Mary była dla niej najważniejsza i żaden
chłopak tego nie zmieni. Dlaczego ona nie była w stanie tego zrozumieć.
-Nie obrażaj się! Miałam Ci
opowiedzieć najlepsze, a ty jak zwykle się wściekasz.- odezwała się wreszcie
Ślizgonka, która dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka pierwsza się nie
odezwie.
-Co może być lepszego od
napakowanego durnia, który się koło Ciebie kręci? Jeszcze jeden nadęty dupek
czy zajmowanie się czyrakobulwami?- warknęła druga dziewczyna.
Genovie jednak wiedziała, że to
co ma bardzo zaciekawi Mary. Wyjęła ze swojej torby opasłą księgę oprawioną
czarną skórą. Wydawała się bardzo stara, a kartki w środku były luźne. Obydwie
odczuły dziwny chłód w przedziale. Na bladej skórze Genovie pojawiła się gęsia
skórka. Podała przedmiot przyjaciółce, która otworzyła go ostrożnie.
Na pierwszej stronie lśniły złote
litery „Mały podręcznik czarnej magii”.
niedziela, 13 września 2015
002 Miniaturka Feeling of emptiness [snily] cz.1
"Unikałeś mnie? Przez całe wakacje starałam się z Tobą skontaktować, ale Twoja matka mówiła, że Cię nie ma lub nie masz ochoty. Sev, czy Ty nie chcesz przyjaźnić się ze szlamą?"
Te słowa wyrwały go z dłuższego zamyślenia. Trochę jakby słyszał je przez mgłę. Spojrzał na rudowłosą swoimi bystrymi, obsydianowymi oczyma.
-Żartujesz sobie?- wyglądał na oburzonego.- Wolałbym być mugolakiem niż mieć takiego ojca jak mój! Twoje pochodzenie nic dla mnie nie znaczy- zapewnił ją.
Ojciec zawsze był przeciwko magii i był dosyć brutalny dla niego i matki, jednak w tym roku zaczął pić i niemalże każdy dzień kończył się siniakami. Raz ojciec nawet złamał mu żebro i to nie z powodu magii, a raczej dlatego, że miał taki kaprys. Ten potwór siedział całymi dniami przed telewizorem i pił, i pił, i pił. Czasami jeszcze ich zlał na kwaśne jabłko. Nie było mowy o czarowaniu w domu. Raz tylko matka poskładała mu żebro jak ojciec gdzieś wyszedł. Pewnie do jakiejś baby. Severus bywał wściekły na swoją rodzicielkę. Dlaczego nie zostawi ona tego świra? Nie znajdzie sobie jakiegoś miłego czarodzieja, który nigdy nie podnosiłby na nich rękę? Przypomniał sobie jak wyglądało ich życie, gdy jeszcze nic nie wiedział o czarodziejach i magii.
Byli przykładną rodziną. Ojciec zabierał go na mecze baseballu. Matka czekała na nich z obiadem. Rodzina jak z gazet, które matka tak chętnie czytała. Wszystko zmieniło się rok później, gdy Severus zaczął przejawiać magiczne zdolności. Rodzice jego zaczęli się kłócić. Nie rozumiał tego, a matka zapewniała ojca, że na pewno ich syn nie jest "chory", bo słowo "czarodziej" było surowo w domu zabronione. Chłopak również dobrze pamiętał jak pierwszy raz mężczyzna uderzył jego matkę. Strasznie się wściekł wtedy, aż wszystkie talerze wypadły z szafek i się zbiły. Wtedy zaczął się cały horror. Dowiedział się o Hogwarcie, a w wieku 11 lat dostał list. Jednak jeśli nie wspominali o "zakazanych rzeczach", to mieli spokój.
Do tego roku.
Teraz skończył 15 lat i bardzo się zmienił przez te wakacje. Sporo urósł. Nie był już niski i pulchny, a wysoki i chudy. Miał duży, orli nos, a i z oczu zniknął ten dziecięcy blask. Teraz były chłodne i przeszywające. Kończyny miał niczym długie patyki. Skóra była blada i ziemista, brakowało jej słońca. Kruczoczarne włosy urosły mu tak, że teraz sięgały za uszy. Okropnie bolał go brzuch, ponieważ ojciec postanowił go czule pożegnać.
Leżał na ziemi bez ruchu. Nie pierwszy raz w życiu miał ochotę umrzeć. Z nosa leciała mu stróżka krwi. Odczuwał okropny ból. Czyżby złamał mu nos? Tyran jednak nie przestał. Wprost przeciwnie. Jeszcze bardziej się nakręcił. Zaczął syna kopać po brzuchu z niesamowitą siłą. W jego pijackich oczach można było zauważyć nienawiść. Zachwiał się na chwilę i to był moment, w którym chłopak mógł go dopaść, jednak zobojętniał całkowicie. Matka siedziała na ziemi nieco dalej i błagała męża, aby przestał. Jej szloch był przeszywający. Severus jednak nawet nie pisnął słowem. Znosił tortury z godnością. Nie chciał dać ojcu tej satysfakcji. Poza tym nie miał siły. Błagał w myślach o śmierć.
-Powiedz coś mały chuju!- warknął niewyraźnie ojciec. Młody Snape nie odezwał się, za co zostało mu wymierzone jeszcze parę uderzeń.
-Ziemia do Seva!- zawołała Rudowłosa, po czym się uśmiechnęła.
-Wybacz, zamyśliłem się- wymruczał Ślizgon. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że darzył Lily uczuciem, którego jeszcze nikogo nie obdarzał. Była piękna. Zdawało mu się,że nigdy nie widział nikogo o tak niesamowitej urodzie. Żołądek mu ścisnęło. Podziwiał jej zielone oczy, które przypominały mu o trawie, na której leżeli, gdy pierwszy raz się poznali. Była soczyście zielona, a promienie słońca tańczyły na niej. Jej rude włosy kontrastowały z nimi. Gdy do niego mówiła, czuł się jakby rozmawiał z aniołem. Czymś o wiele piękniejszym i bardziej dobrym niż przeciętny człowiek. Zdał sobie sprawę, że nigdy na nią nie będzie zasługiwał.
-Chodzisz jeszcze bardziej z głową w chmurach niż wcześniej- przyznała Lily, a potem zaśmiała się perliście.
Snape zachichotał nerwowo. Poczuł się jak kompletny debil.
Jakiś czas później pojawiła się kobieta z wózkiem pełnym słodyczy. Severus miał ochotę na parę czekoladowych żab. Poprosił o nie, a potem zaczął grzebać w kieszeni gorączkowo. Okazało się jednak, że nawet na jedną mu nie starczy, podziękował więc ze zwieszoną głową. Kobieta miała odejść, kiedy Lily ją zatrzymała i zapłaciła.
-Proszę- uśmiechnęła się dziewczyna, a rudy kosmyk opadł jej na czoło.
Severus poczuł się upokorzony. Był biedny. Pogodził się z tym, tak samo jak z katowaniem przez ojca. Nie potrzebował współczucia. Ogarnął go gniew, którego wcześniej nie poznał. To jakby czuł w środku ogień, którego nie potrafił ugasić. Miał ochotę w coś uderzyć, albo w kogoś... a dokładnie w nią.... ale przecież nigdy nie chciałby skrzywdzić Lily. W tym momencie sam zaczął sobą gardzić... Jak mógł tak kiedykolwiek pomyśleć? Czy był taki jak jego ojciec? Zaczął się bać. Tak bardzo, że nie dał rady wykrztusić z siebie ani słowa.
***
Niestety nie widywał się w szkole z Lily tak często jakby chciał, a wszystko za sprawą napuszonego Gryfona, który nazywał się James Potter. Był on wysoki, przystojny, umięśniony i potrafił ją rozśmieszyć, nie to co on. Życiowy nieudacznik. Potter zawsze wydawał się miły i szarmancki... Jednak, gdy tylko Severus chciał porozmawiać z Lily ostrzegał go, żeby się nie mieszał. Jak to miał się nie mieszać? Znali się od zawsze. Lily była jego pierwszą miłością. Chciał spędzać z nią czas, nawet jeśli miałby być tylko przyjacielem. Chociaż, jeśli jest ona z nim szczęśliwa? Może rzeczywiście nie powinien się mieszać? Poczuł wtedy okropną pustkę, jednak wiedział, że tak będzie lepiej. Lily zasługiwała na kogoś lepszego niż taki idiota, który nic nie osiągnie jak on. Jamesa każdy znał. Był kapitanem drużyny Quidditcha, nauczyciele go lubili. On był nikim.
Właśnie wtedy młody Snape oprócz uczenia się do SUMów zaczął parać się czarną magią. Na początku niewinnie czytał zaciekawiony, potem zaczął sam używać tych zaklęć, aż wreszcie tworzył nowe, zapisując je w książce od eliksirów. Poznał kilku uczniów, którzy bardzo chcieli dołączyć do Czarnego Pana, i gdy tylko dowiedział się nieco więcej o nim, sam również zapragnął zostać Śmierciożercą. Ta myśl utrzymywała go przy życiu. Gdy Lily Evans zaczęła się spotykać z Jamesem Potterem całkowicie stracił chęci do czegokolwiek, a teraz? Teraz miał jakiś cel. Jeszcze im wszystkim pokaże. Rodzicom, tym nadętym Gryfonom i Lily też! Wszyscy dowiedzą się, że nie jest tylko nieudacznikiem, który siedzi z nosem w książkach, bo nie ma się do kogo odezwać. Jeszcze bardziej się odizolował od innych. Był najlepszy na roku, w końcu Czarny Pan nie będzie współpracował z byle kim.
Pewnego dnia podczas wróżbiarstwa został wybrany do pracy z rudowłosą. Poczuł po raz kolejny jak ściska go w żołądku, jego oczy przestały być zimne i obojętne. Cieszył się, że może spędzić z nią czas, nawet jeśli było to tylko głupie wróżbiarstwo. Dziewczyna się śmiała i wyglądała na szczęśliwą. Tak dawno ze sobą nie rozmawiali. Severus nigdy nie zapomniał o uczuciu jakim ją darzył.
Pospiesznie wyszedł z sali po lekcji, mając nadzieję, że nie będzie musiał rozmawiać z Jamesem. Mylił się. Pobiegł za nim i chwycił go mocno za szaty.
-Nie zbliżaj się do niej! Rozumiesz? Wszystko psujesz. Jeśli będzie trzeba to napoję ją Amortencją, żeby o Tobie zapomniała! Nie mogę jej stracić, gnoju! Rozumiesz? Ona jest moja
Severus był w szoku. Jak można tak potraktować drugą osobę? Przecież nie stanowił konkurencji, odsunął się. Nadal nie mógł tego zrozumieć. Musiał powiedzieć coś, co sprawi, że Potter mu uwierzy. Nie mógł pozwolić, aby Lily była pod wpływem eliksiru miłosnego. To jak więzienie. Jak można traktować drugą osobę jako trofeum? Przedmiot, który postawi się na szafce, aby móc go podziwiać.
-Nie chcę mieć nic wspólnego z tą małą szlamą- warknął. Miał nadzieję, że Gryfon mu uwierzy. W tym momencie z sali wyszła dziewczyna. Wszystko usłyszała.
-Niezła robota- wyglądało na to, że to starczyło, aby James mu uwierzył.
Ślizgon poczuł jak rozpada się na milion malutkich kawałków. Stracił wszystko.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Te słowa wyrwały go z dłuższego zamyślenia. Trochę jakby słyszał je przez mgłę. Spojrzał na rudowłosą swoimi bystrymi, obsydianowymi oczyma.
-Żartujesz sobie?- wyglądał na oburzonego.- Wolałbym być mugolakiem niż mieć takiego ojca jak mój! Twoje pochodzenie nic dla mnie nie znaczy- zapewnił ją.
Ojciec zawsze był przeciwko magii i był dosyć brutalny dla niego i matki, jednak w tym roku zaczął pić i niemalże każdy dzień kończył się siniakami. Raz ojciec nawet złamał mu żebro i to nie z powodu magii, a raczej dlatego, że miał taki kaprys. Ten potwór siedział całymi dniami przed telewizorem i pił, i pił, i pił. Czasami jeszcze ich zlał na kwaśne jabłko. Nie było mowy o czarowaniu w domu. Raz tylko matka poskładała mu żebro jak ojciec gdzieś wyszedł. Pewnie do jakiejś baby. Severus bywał wściekły na swoją rodzicielkę. Dlaczego nie zostawi ona tego świra? Nie znajdzie sobie jakiegoś miłego czarodzieja, który nigdy nie podnosiłby na nich rękę? Przypomniał sobie jak wyglądało ich życie, gdy jeszcze nic nie wiedział o czarodziejach i magii.
Byli przykładną rodziną. Ojciec zabierał go na mecze baseballu. Matka czekała na nich z obiadem. Rodzina jak z gazet, które matka tak chętnie czytała. Wszystko zmieniło się rok później, gdy Severus zaczął przejawiać magiczne zdolności. Rodzice jego zaczęli się kłócić. Nie rozumiał tego, a matka zapewniała ojca, że na pewno ich syn nie jest "chory", bo słowo "czarodziej" było surowo w domu zabronione. Chłopak również dobrze pamiętał jak pierwszy raz mężczyzna uderzył jego matkę. Strasznie się wściekł wtedy, aż wszystkie talerze wypadły z szafek i się zbiły. Wtedy zaczął się cały horror. Dowiedział się o Hogwarcie, a w wieku 11 lat dostał list. Jednak jeśli nie wspominali o "zakazanych rzeczach", to mieli spokój.
Do tego roku.
Teraz skończył 15 lat i bardzo się zmienił przez te wakacje. Sporo urósł. Nie był już niski i pulchny, a wysoki i chudy. Miał duży, orli nos, a i z oczu zniknął ten dziecięcy blask. Teraz były chłodne i przeszywające. Kończyny miał niczym długie patyki. Skóra była blada i ziemista, brakowało jej słońca. Kruczoczarne włosy urosły mu tak, że teraz sięgały za uszy. Okropnie bolał go brzuch, ponieważ ojciec postanowił go czule pożegnać.
Leżał na ziemi bez ruchu. Nie pierwszy raz w życiu miał ochotę umrzeć. Z nosa leciała mu stróżka krwi. Odczuwał okropny ból. Czyżby złamał mu nos? Tyran jednak nie przestał. Wprost przeciwnie. Jeszcze bardziej się nakręcił. Zaczął syna kopać po brzuchu z niesamowitą siłą. W jego pijackich oczach można było zauważyć nienawiść. Zachwiał się na chwilę i to był moment, w którym chłopak mógł go dopaść, jednak zobojętniał całkowicie. Matka siedziała na ziemi nieco dalej i błagała męża, aby przestał. Jej szloch był przeszywający. Severus jednak nawet nie pisnął słowem. Znosił tortury z godnością. Nie chciał dać ojcu tej satysfakcji. Poza tym nie miał siły. Błagał w myślach o śmierć.
-Powiedz coś mały chuju!- warknął niewyraźnie ojciec. Młody Snape nie odezwał się, za co zostało mu wymierzone jeszcze parę uderzeń.
-Ziemia do Seva!- zawołała Rudowłosa, po czym się uśmiechnęła.
-Wybacz, zamyśliłem się- wymruczał Ślizgon. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że darzył Lily uczuciem, którego jeszcze nikogo nie obdarzał. Była piękna. Zdawało mu się,że nigdy nie widział nikogo o tak niesamowitej urodzie. Żołądek mu ścisnęło. Podziwiał jej zielone oczy, które przypominały mu o trawie, na której leżeli, gdy pierwszy raz się poznali. Była soczyście zielona, a promienie słońca tańczyły na niej. Jej rude włosy kontrastowały z nimi. Gdy do niego mówiła, czuł się jakby rozmawiał z aniołem. Czymś o wiele piękniejszym i bardziej dobrym niż przeciętny człowiek. Zdał sobie sprawę, że nigdy na nią nie będzie zasługiwał.
-Chodzisz jeszcze bardziej z głową w chmurach niż wcześniej- przyznała Lily, a potem zaśmiała się perliście.
Snape zachichotał nerwowo. Poczuł się jak kompletny debil.
Jakiś czas później pojawiła się kobieta z wózkiem pełnym słodyczy. Severus miał ochotę na parę czekoladowych żab. Poprosił o nie, a potem zaczął grzebać w kieszeni gorączkowo. Okazało się jednak, że nawet na jedną mu nie starczy, podziękował więc ze zwieszoną głową. Kobieta miała odejść, kiedy Lily ją zatrzymała i zapłaciła.
-Proszę- uśmiechnęła się dziewczyna, a rudy kosmyk opadł jej na czoło.
Severus poczuł się upokorzony. Był biedny. Pogodził się z tym, tak samo jak z katowaniem przez ojca. Nie potrzebował współczucia. Ogarnął go gniew, którego wcześniej nie poznał. To jakby czuł w środku ogień, którego nie potrafił ugasić. Miał ochotę w coś uderzyć, albo w kogoś... a dokładnie w nią.... ale przecież nigdy nie chciałby skrzywdzić Lily. W tym momencie sam zaczął sobą gardzić... Jak mógł tak kiedykolwiek pomyśleć? Czy był taki jak jego ojciec? Zaczął się bać. Tak bardzo, że nie dał rady wykrztusić z siebie ani słowa.
***
Niestety nie widywał się w szkole z Lily tak często jakby chciał, a wszystko za sprawą napuszonego Gryfona, który nazywał się James Potter. Był on wysoki, przystojny, umięśniony i potrafił ją rozśmieszyć, nie to co on. Życiowy nieudacznik. Potter zawsze wydawał się miły i szarmancki... Jednak, gdy tylko Severus chciał porozmawiać z Lily ostrzegał go, żeby się nie mieszał. Jak to miał się nie mieszać? Znali się od zawsze. Lily była jego pierwszą miłością. Chciał spędzać z nią czas, nawet jeśli miałby być tylko przyjacielem. Chociaż, jeśli jest ona z nim szczęśliwa? Może rzeczywiście nie powinien się mieszać? Poczuł wtedy okropną pustkę, jednak wiedział, że tak będzie lepiej. Lily zasługiwała na kogoś lepszego niż taki idiota, który nic nie osiągnie jak on. Jamesa każdy znał. Był kapitanem drużyny Quidditcha, nauczyciele go lubili. On był nikim.
Właśnie wtedy młody Snape oprócz uczenia się do SUMów zaczął parać się czarną magią. Na początku niewinnie czytał zaciekawiony, potem zaczął sam używać tych zaklęć, aż wreszcie tworzył nowe, zapisując je w książce od eliksirów. Poznał kilku uczniów, którzy bardzo chcieli dołączyć do Czarnego Pana, i gdy tylko dowiedział się nieco więcej o nim, sam również zapragnął zostać Śmierciożercą. Ta myśl utrzymywała go przy życiu. Gdy Lily Evans zaczęła się spotykać z Jamesem Potterem całkowicie stracił chęci do czegokolwiek, a teraz? Teraz miał jakiś cel. Jeszcze im wszystkim pokaże. Rodzicom, tym nadętym Gryfonom i Lily też! Wszyscy dowiedzą się, że nie jest tylko nieudacznikiem, który siedzi z nosem w książkach, bo nie ma się do kogo odezwać. Jeszcze bardziej się odizolował od innych. Był najlepszy na roku, w końcu Czarny Pan nie będzie współpracował z byle kim.
Pewnego dnia podczas wróżbiarstwa został wybrany do pracy z rudowłosą. Poczuł po raz kolejny jak ściska go w żołądku, jego oczy przestały być zimne i obojętne. Cieszył się, że może spędzić z nią czas, nawet jeśli było to tylko głupie wróżbiarstwo. Dziewczyna się śmiała i wyglądała na szczęśliwą. Tak dawno ze sobą nie rozmawiali. Severus nigdy nie zapomniał o uczuciu jakim ją darzył.
Pospiesznie wyszedł z sali po lekcji, mając nadzieję, że nie będzie musiał rozmawiać z Jamesem. Mylił się. Pobiegł za nim i chwycił go mocno za szaty.
-Nie zbliżaj się do niej! Rozumiesz? Wszystko psujesz. Jeśli będzie trzeba to napoję ją Amortencją, żeby o Tobie zapomniała! Nie mogę jej stracić, gnoju! Rozumiesz? Ona jest moja
Severus był w szoku. Jak można tak potraktować drugą osobę? Przecież nie stanowił konkurencji, odsunął się. Nadal nie mógł tego zrozumieć. Musiał powiedzieć coś, co sprawi, że Potter mu uwierzy. Nie mógł pozwolić, aby Lily była pod wpływem eliksiru miłosnego. To jak więzienie. Jak można traktować drugą osobę jako trofeum? Przedmiot, który postawi się na szafce, aby móc go podziwiać.
-Nie chcę mieć nic wspólnego z tą małą szlamą- warknął. Miał nadzieję, że Gryfon mu uwierzy. W tym momencie z sali wyszła dziewczyna. Wszystko usłyszała.
-Niezła robota- wyglądało na to, że to starczyło, aby James mu uwierzył.
Ślizgon poczuł jak rozpada się na milion malutkich kawałków. Stracił wszystko.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
piątek, 4 września 2015
001 Rozdział 1.
Dziękuję Wam za niesamowity odzew :) bardzo miło czytać tyle
pozytywnych komentarzy. Na akcję musicie jeszcze trochę poczekać. Tym czasem retrospekcja
pierwszego dnia w Hogwarcie oraz przybliżenie nieco głównych bohaterek.
Zapraszam do czytania oraz dalszego śledzenia bloga. Pamiętajcie, że Wasze
komentarze zachęcają mnie do dalszej pracy nad tym projektem. Jeśli macie
ochotę przeczytać moje inne prace zapraszam na bloga o tematyce #Romione
Mary dobrze pamiętała swój dzień w Hogwarcie, chociaż było
to już tak dawno temu. Wydawało jej się, że zaledwie wczoraj przekroczyła próg
wielkiego zamku. Oprócz innych dzieciaków w czarnych szatach zauważyła
wysokiego, przystojnego mężczyznę o brązowych, falowanych włosach, związanych
teraz w ciasny kucyk. Miał wystające kości policzkowe, a z jednej strony bliznę
przez całą twarz, kończącą się na
żuchwie. Dziewczyna uznała wtedy, że jest niesamowicie przystojny i nawet nie
zwróciła uwagi na to, co mówi.
Nagle poczuła, że ktoś ściska jej dłoń. Prawie odskoczyła,
jednak potem zauważyła, że to Genovie. Nie wyglądała na zdenerwowaną, ale Mary
tego potrzebowała… Wsparcia. Wydawało
jej się, że zyskała przyjaciółkę, że będą już zawsze nierozłączne, że będzie
jej opowiadać o swoich sztywnych rodzicach, siostrze- charłaku. Będą się
dzielić po prostu wszystkim.
Była bardzo zmieszana, gdy stanęła przed tiarą przedziału. Z
jednej strony imponowała jej niezwykła pieśń starego kapelusza, jednak z
drugiej strony okropnie się bała. W końcu jeśli nie trafi do tego samego domu
co Genovie, raczej przyjaciółkami nie zostaną.
Bracia opowiadali jej, że uczniowie trzymają się domami. Nie chciała już
innej przyjaciółki. Czarnowłosa ją wybrała, zaprosiła do siebie. Poza tym
przecież już nikt inny jej nie polubi, a z Genovie miała tyle wspólnego.
Obydwie zbierały karty z czarodziejami, były czystej krwi oraz wzdychały do
pałkarza angielskiej drużyny Quidditcha. Końcu przyszedł na nią czas.
-Hufflepuff!- wykrzyknął kapelusz. Powędrowała do stołu
Puchonów, tęsknie patrząc na Genovie. Ta jednak została przydzielona do
Slytherinu. Do oczu napłynęły jej łzy. Nie była w stanie już nic przełknąć,
chociaż na stole pojawiło się tyle niesamowitych pyszności. Spojrzała w stronę
koleżanki, która rozmawiała już z jakimiś chłopakami. Zaklęła w myślach. Jak
mogła być taka głupia? Przecież to oczywiste, że nie mogła znaleźć przyjaciółki
tak łatwo. Westchnęła głośno, aż kilku uczniów spojrzało na nią. Wypiła do
końca sok dyniowy, po czym wstała. Niemal od razu wstała jak również Genovie, która
podbiegła do niej.
-Hej, Mary! Nie cieszysz się? Coś się stało? Słyszałam, że i
tak będziemy miały sporo lekcji razem, poza tym zostają nam wieczory i
popołudnia! Nie patrz tak na mnie! Spotkajmy się jutro przed lekcjami przed
Wielką Salą!
Mary uśmiechnęła się lekko i kiwnęła głową. Jak mogła
pomyśleć, że Genovie ją zostawi?
-A i zjedz coś!- dziewczyna spojrzała na pusty talerz.
Puchonka zaśmiała się i wróciła do stołu. Jej humor znacznie
się poprawił. Nawet poczuła, że właściwie jest głodna.
***
Teraz, gdy Mary przypominała sobie o tym, co wtedy myślała,
miała ochotę się głośno roześmiać.
Siedziała właśnie w pociągu wraz ze swoją przyjaciółką i jej
ojcem. Pan River był najbardziej niesamowitym ojcem na świecie. Był wysoki,
wyglądał dużo młodziej niż jej ojciec. Miał on długie czarne, zadbane włosy
oraz kilkudniowy zarost na twarzy. Ojciec Genovie był aurorem, czyli ścigał
czarnoksiężników. Rodzice Mary byli nudnymi urzędnikami w Ministerstwie Magii,
którzy nigdy nie mieli dla niej czasu. Pan River wydawał się bardzo
zaabsorbowany swoją córką, chociaż też dużo pracował. Załatwił on nawet bilety
na mecz Quidditcha w Hiszpanii oraz znalazł
czas, aby zabrać swoją córkę oraz jej przyjaciółkę tam. Mary spędziła
niesamowity czas ze swoją przyjaciółką oraz jej ojcem. Była pod dużym
wrażeniem, że jej rodzice się zgodzili na jej wyjazd, a nie kazali uczyć się do
tegorocznych SUMów.
Puchonka przez dłuższy czas przyglądała się swojej
15-letniej przyjaciółce. Czarne włosy miała teraz związane w luźny kok na czubku
głowy. Pod szarymi, nieco przekrwionymi oczami znajdowały się sine cienie oraz
ogromne worki pod oczami, a wszystko przez to, że obydwie nie mogły wciąż
zasnąć i spędzały noce na rozmowach o tematach zbędnych i całkowicie poważnych. Wąskie usta były nieco spierzchnięte, a nad
nimi widniał wielki czerwony pryszcz, który wyskoczył jej już w pociągu. Cery
już nie miała śnieżnobiałej. Nabrała koloru z powodu długiego przebywania na
słońcu, ani trochę nie przypominała pięknej, popularnej Ślizgonki, do której
przywykła na co dzień. Nie wyglądała już tak idealnie. Mary czuła się z tym
nieco lepiej ze względu, że zawsze miała kompleksy z powodu przyjaciółki. Była
drobna i szczupła. Miała kształtny tyłek, wszyscy chłopacy się za nią oglądali,
a Mary miała mysie włosy, które wciąż się łamały i wypadały, jej cera nie była
idealna i przez to opanowała świetnie zaklęcia, które pomagały jej to ukryć.
Była wysoka, wyższa niż większość chłopaków w Hufflepuffie. W dodatku miała
parę dodatkowych centymetrów w biodrach. Jedyną jej przewagą nad przyjaciółką
były piersi, których Genovie praktycznie w ogóle nie miała.
Podróż była długa, chociaż Mary najchętniej spędziłaby
jeszcze parę godzin w pociągu z Genovie i jej ojcem. Musiała wrócić do domu,
kupić na Pokątnej wszystkie książki, za pewne wybierze się z dziadkiem, bo rodzice
nie znajdą na to czasu… Westchnęła. Dziadek będzie wiecznie marudził, że za
drogo, że za długo wybiera… Jej rodzice byli majętnymi czarodziejami, więc tego
nie rozumiała. Ten człowiek wiecznie marudził i wciąż powtarzał jej, że to
wstyd, że znalazła się w Hufflepuffie, chociaż sama nie rozumiała dlaczego. Pocieszała
ją myśl, że niedługo znowu znajdzie się w Hogwarcie.
Tak jak się domyślała w domu rodziców nie było. Dziadek
siedział na fotelu ,w swoim malutkim pokoiku, który znajdował się przy
drzwiach, i przeglądał Proroka Codziennego.
Jednak zauważyła w mieszkaniu kogoś, kto nie powinien tu być. Przywitał
ją najmłodszy brat. Miał on 23 lata i zajmował się zielarstwem oraz
sporządzaniem eliksirów w Norwegii.
-Już myślałem, że Cię nie zobaczę- oznajmił wysoki
mężczyzna, który był bardzo podobny do swojej siostry.
-Rodzice nalegali, żebym wróciła wcześniej- nie wyglądała na
zadowoloną.
Rozejrzała się po mieszkaniu. Zwykłe szare mieszkanie,
trochę wyglądało jak mieszkanie mugolaków. Rodzice twierdzili, że skoro ich
córka jest charłakiem, ma mugolskie koleżanki, to trzeba zapewnić odpowiednie
warunki dla niej.
Nienawidziła szczerze tego miejsca. Jeszcze bardziej po
spędzeniu wakacji z Genovie i jej ojcem.
-Opowiesz mi jak było w Hiszpanii! Wypłacę pieniądze i kupię
Ci coś ekstra.
Mary naprawdę się cieszyła, że to z James, a nie jej dziadek
wybierze się z nią na zakupy. Zawsze wydawało jej się, że tylko z nim może
porozmawiać. Czuła się trochę jak czarna owca w rodzinie, chociaż to jej
siostra była charłakiem. Przecież nie sprawiała żadnych problemów. Uczyła się wzorowo,
nauczyciele ją lubili… Chyba nawet bardziej niż jej własna rodzina. Westchnęła
cicho, po czym zwróciła się do brata:
-Naprawdę Cię miło widzieć
James!
-Nie mógłbym przegapić zakupów z moją ulubioną siostrzyczką!
– uśmiechnął się jej brat, patrząc na nią czule z góry. Może pobyt w domu nie
będzie taki zły.
czwartek, 3 września 2015
000 Prolog
Nikt z
nas nie rodzi się zły. Pojęcie te zostało wymyślone przez ogół, któremu nie
pasowały pewne zachowania. Zło? Czym jest zło? Ci najbardziej szlachetni
odpowiedzą, że to zamach na wolność drugiej osoby. Zło nie pojawia się w Twoim sercu od razu,
nie możesz go odziedziczyć, ani się z nim urodzić. Gości ono u tych, których
serce jest niepewne. Rozkwita powoli. Na
początku pociąga, sprawia, że czujesz się silniejszy. Daje ono spełnienie
Twoich ambicji. Dobro Ci tego nie zapewni! Wciąga Cię coraz bardziej. Zaczynasz
gardzić innymi. W końcu jesteś lepszy.
Oni są słabi! Nie są w stanie stanąć po odpowiedniej stronie. Banda tchórzy. Co
się stanie jednak kiedy zrozumiesz, że to nie tylko zabawa, a również ogromne
brzemię? Na początku jesteś dumny. Ty zostałeś wybrany, aby je nieść, a co potem? Potem jest już za późno
***
Dziewczynka wzięła głęboki oddech. Jej rodzeństwo skończyło
już Hogwart, a jej przygoda dopiero się zaczynała. Czy pozna kogokolwiek z kim
będzie mogła się zaprzyjaźnić? Bała się, że nie. W dodatku wszystkie przedziały
w pociągu były już dawno zajęte. W tym momencie była wściekła na matkę, że
pojawiły się na peronie tak późno. I gdzieś miała, że jej siostra, która
czarownicą nie była, rozpoczynała również swoją szkołę.
-Przepraszam, mogę się dosiąść?
-Zajęte!- powiedział jakiś wysoki blondyn o nieproporcjonalnym
nosie do małej twarzy.
Chyba nigdy nie usiądzie. Może to nie tak daleko? Może
postoi gdzieś tutaj. W duchu marzyła o tym, aby ktoś wyszedł i zaprosił ją do
przedziału, ale tak się nie stało. Gdy
straciła już całkowicie nadzieję, zobaczyła, że jest jeszcze jeden ostatni
przedział. To jej szansa! Zapukała, a potem uchyliła drzwi do środka. Zobaczyła
tam dziewczynę. Wyglądała jakby była w jej wieku. Miała jasną cerę i
kruczoczarne włosy oraz szare, duże oczy. W tym momencie zaczęła jej bardzo
zazdrościć. Jej włosy były koloru
mysiego, a jej nos nigdy nie będzie tak idealny, jak nieznajomej, która
siedziała przed nią.
-Chcesz się dosiąść?- zapytała dziewczynka. Miała perlisty
głos. W tym momencie zaczęła się
zastanawiać czy przypadkiem nie śni.
-Ja… J… Jasne- wyjąkała, po czym zajęła miejsce.
-Genovie- przedstawiła się czarnowłosa, wyciągając rękę do
nowej towarzyszki. Wciąż dokładnie obserwowała ją swoimi szarymi oczyma.
Druga dziewczyna przez chwilę patrzyła osłupiała, po czym
uścisnęła jej dłoń.
-Mary- oznajmiła.
Przez dłuższą chwilę rozmawiały i nawet Mary poczuła się
pewniej. Miała nadzieję, że Genovie zostanie jej przyjaciółką. Była taka miła i
ładna. Może będą nawet razem w jednym z domów?
Nagle u drzwi ich przedziału pojawiła się kobieta wraz z wózkiem ze słodyczami. Obydwie wzięły kilka czekoladowych żab oraz fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta.
Genovie otworzyła jedną ze swoich żab, która i tak zaraz uciekła.
-Spójrz! Hermiona Granger! Mam już jedną. Słyszałam, że była szlamą.
-Szlamą?- chociaż Mary została wychowana w rodzinie czarodziejów, nigdy nikt tak nie mówił. Czy to było coś złego? Po tonie towarzyszki mogła się domyślić, że tak.
Genovie przyciszyła głos.
-No wiesz… Nie pochodzi z rodziny magicznej. A ty pochodzisz? Uniosła jedną brew do góry.
-Oczywiście, że tak!- dziewczynka prawie krzyknęła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)