czwartek, 24 września 2015

003.Rozdział 2



Wybaczcie, że tak długo, ale choroba nie pozwalała mi na zebranie tego wszystkiego w kupę :) Nie jest idealnie, ale mam nadzieję, że się spodoba :) 

Mary już dawno nie spędziła tak miło dnia. Zakupy z Jamesem okazały się bardzo udane i mogła porozmawiać w końcu czas ze swoim bratem, którego tak dawno już nie widziała. Jej jedyny sprzymierzeniec w całej rodzinie. No i uniknęła zrzędzenia dziadka, „bo te podręczniki z roku na rok to coraz droższe, a nam to się nie powodzi”. Jasne!  Tak naprawdę rodzice przeznaczali wszystkie pieniądze zarobione w Ministerstwie na swoją cudowną córkę, która chodziła do prywatnej szkoły i nie znała najprostszych zaklęć. Przez te pięć lat Mary przeczytała wiele książek o charłakach. W każdej z nich był opisany wstyd, który odczuwała rodzina, z powodu, iż ich dziecko nie było czarodziejem. Jednak w jej rodzinie było całkowicie inaczej i to ona czuła się czarną owcą.
Odetchnęła dopiero, gdy usiadła w przedziale, który zwykle zajmowała z Genovie. Niedługo znowu będzie w domu wraz ze swoją przyjaciółką. Nigdzie nie czuła się tak dobrze jak w Hogwarcie, to było pewne. Mary rozsiadła się wygodnie i wyjęła jeden z nowych podręczników. Obrona Przed Czarną Magią to jej ulubiony przedmiot, więc chętnie wgłębiała się w jego tajniki jeszcze przed lekcjami.  Zaczęła się powoli martwić o Ślizgonkę, która nie pojawiła się w ich przedziale. Może powinna zacząć jej szukać? Znowu zaczynała. Bała się, że ją straci. Całkowicie bez sensu. Znały się już pięć lat, nie mogła jej tak po prostu zostawić.  Właśnie do przedziału zawitała pani ze słodyczami. Mary na początku zaczęła szukać drobniaków, ale potem przypomniała sobie, że się odchudza i podziękowała. To nie fair, Genovie jadła dwa razy więcej niż ona i nigdy nie tyła. Właśnie… Gdzie ona do cholery jest?
Nagle sprzedawczyni jęknęła, a ona usłyszała melodyjny chichot swojej przyjaciółki. Westchnęła. Już bała się, że coś się stało. Jej przyjaciółka znów wyglądała idealnie. Jej czarne włosy były związane w luźny kok, a po pryszczach nie było ani śladu. Jej szary sweter z zielonymi wstawkami podkreślał nienaganną figurę. Dopiero jakiś czas później Puchonka zauważyła, że Genovie nie jest tutaj sama.
-Znajdę Cię na uczcie-  oznajmił niski, męski głos. Mary uniosła wzrok i ujrzała wysokiego chłopaka o nienagannej, umięśnionej sylwetce. Szatyn. Mogło się wydawać, że jego włosy są w nieładzie, jednak była przekonana, że sporo mu zajęło, aby tak wyglądały. Owszem, był przystojny, ale wyglądał na gościa, który ma za duże mniemanie o sobie…
Genovie zachichotała. Co do diabła? Dlaczego zachowywała się jak te wszystkie debilki, który latały za facetami ze starszych klas? Co się stało z jej piękną i inteligentną przyjaciółką, która „nigdy nie miała czasu na chłopaków”.
Gdy tylko obcy opuścił przedział, Puchonka zaczęła ilustrować ją dokładnie swoimi bystrymi oczyma.
-Kto to?- burknęła, odkładając książkę.
-Odjazdowy, co? Nazywa się Heath i jest na siódmym roku. Wyobrażasz to sobie? Jest całe dwa lata starszy i mnie…. LUBI!
-Lubi? Chyba Twoją dupę. Przejrzyj na oczy!- Mary nie wytrzymała. Nie mogła patrzeć jak jej przyjaciółka zadaje się z takim typem. Jeszcze ją wykorzysta i skrzywdzi, a wtedy będzie najmłodszą osobą, która znalazła się w Azkabanie za użycie zaklęcia niewybaczalnego.
-Przestań być taka zgorzkniała! Przecież tylko rozmawiamy. Nie każdy chce mnie skrzywdzić, wyluzuj Mary, bo Ci żyłka pęknie.
Dziewczyna jedynie coś burknęła pod nosem i wróciła do czytania podręcznika. Przez dłuższą chwilę w przedziale panowała napięta atmosfera. Mary jak zwykle wcisnęła się w kąt siedziska i czytała podręcznik, a przynajmniej udawała, bo nie była w stanie skupić się na jego treści. Genovie wpatrywała się w okno zastanawiając się nad słowami Puchonki. Może miała rację? Nie powinna się w to wszystko mieszać? Ale przecież nie obrazi się na nią z powodu jakiegoś głupiego chłopaka? A może on się jej po prostu podobał i była zazdrosna? Mary była dla niej najważniejsza i żaden chłopak tego nie zmieni. Dlaczego ona nie była w stanie tego zrozumieć.
-Nie obrażaj się! Miałam Ci opowiedzieć najlepsze, a ty jak zwykle się wściekasz.- odezwała się wreszcie Ślizgonka, która dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka pierwsza się nie odezwie.
-Co może być lepszego od napakowanego durnia, który się koło Ciebie kręci? Jeszcze jeden nadęty dupek czy zajmowanie się czyrakobulwami?- warknęła druga dziewczyna.
Genovie jednak wiedziała, że to co ma bardzo zaciekawi Mary. Wyjęła ze swojej torby opasłą księgę oprawioną czarną skórą. Wydawała się bardzo stara, a kartki w środku były luźne. Obydwie odczuły dziwny chłód w przedziale. Na bladej skórze Genovie pojawiła się gęsia skórka. Podała przedmiot przyjaciółce, która otworzyła go ostrożnie.
Na pierwszej stronie lśniły złote litery „Mały podręcznik czarnej magii”.

niedziela, 13 września 2015

002 Miniaturka Feeling of emptiness [snily] cz.1

"Unikałeś mnie? Przez całe wakacje starałam się z Tobą skontaktować, ale Twoja matka mówiła, że Cię nie ma lub nie masz ochoty. Sev, czy Ty nie chcesz przyjaźnić się ze szlamą?"
Te słowa wyrwały go z dłuższego zamyślenia. Trochę jakby słyszał je przez mgłę. Spojrzał na rudowłosą swoimi bystrymi, obsydianowymi oczyma.
-Żartujesz sobie?- wyglądał na oburzonego.- Wolałbym być mugolakiem niż mieć takiego ojca jak mój! Twoje pochodzenie nic dla mnie nie znaczy- zapewnił ją.
Ojciec zawsze był przeciwko magii i był dosyć brutalny dla niego i matki, jednak w tym roku zaczął pić i niemalże każdy dzień kończył się siniakami. Raz ojciec nawet złamał mu żebro i to nie z powodu magii, a raczej dlatego, że miał taki kaprys. Ten potwór siedział całymi dniami przed telewizorem i pił, i pił, i pił. Czasami jeszcze ich zlał na kwaśne jabłko. Nie było mowy o czarowaniu w domu. Raz tylko matka poskładała mu żebro jak ojciec gdzieś wyszedł. Pewnie do jakiejś baby. Severus bywał wściekły na swoją rodzicielkę. Dlaczego nie zostawi ona tego świra? Nie znajdzie sobie jakiegoś miłego czarodzieja, który nigdy nie podnosiłby na nich rękę? Przypomniał sobie jak wyglądało ich życie, gdy jeszcze nic nie wiedział o czarodziejach i magii. 

Byli przykładną rodziną. Ojciec zabierał go na mecze baseballu. Matka czekała na nich z obiadem. Rodzina jak z gazet, które matka tak chętnie czytała. Wszystko zmieniło się rok później, gdy Severus zaczął przejawiać magiczne zdolności. Rodzice jego zaczęli się kłócić. Nie rozumiał tego, a matka zapewniała ojca, że na pewno ich syn nie jest "chory", bo słowo "czarodziej" było surowo w domu zabronione. Chłopak również dobrze pamiętał jak pierwszy raz mężczyzna uderzył jego matkę. Strasznie się wściekł wtedy, aż wszystkie talerze wypadły z szafek i się zbiły. Wtedy zaczął się cały horror. Dowiedział się o Hogwarcie, a w wieku 11 lat dostał list. Jednak jeśli nie wspominali o "zakazanych rzeczach", to mieli spokój. 

Do tego roku.
Teraz skończył 15 lat i bardzo się zmienił przez te wakacje. Sporo urósł. Nie był już niski i pulchny, a wysoki i chudy. Miał duży, orli nos, a i z oczu zniknął ten dziecięcy blask. Teraz były chłodne i przeszywające. Kończyny miał niczym długie patyki. Skóra była blada i ziemista, brakowało jej słońca. Kruczoczarne włosy urosły mu tak, że teraz sięgały za uszy. Okropnie bolał go brzuch, ponieważ ojciec postanowił go czule pożegnać.

Leżał na ziemi bez ruchu. Nie pierwszy raz w życiu miał ochotę umrzeć. Z nosa leciała mu stróżka krwi. Odczuwał okropny ból. Czyżby złamał mu nos? Tyran jednak nie przestał. Wprost przeciwnie. Jeszcze bardziej się nakręcił. Zaczął syna kopać po brzuchu z niesamowitą siłą. W jego pijackich oczach można było zauważyć nienawiść. Zachwiał się na chwilę i to był moment, w którym chłopak mógł go dopaść, jednak zobojętniał całkowicie. Matka siedziała na ziemi nieco dalej i błagała męża, aby przestał. Jej szloch był przeszywający. Severus jednak nawet nie pisnął słowem. Znosił tortury z godnością. Nie chciał dać ojcu tej satysfakcji. Poza tym nie miał siły. Błagał w myślach o śmierć. 
-Powiedz coś mały chuju!- warknął niewyraźnie ojciec. Młody Snape nie odezwał się, za co zostało mu wymierzone jeszcze parę uderzeń.

-Ziemia do Seva!- zawołała Rudowłosa, po czym się uśmiechnęła.
-Wybacz, zamyśliłem się- wymruczał Ślizgon. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że darzył Lily uczuciem, którego jeszcze nikogo nie obdarzał. Była piękna. Zdawało mu się,że nigdy nie widział nikogo o tak niesamowitej urodzie. Żołądek mu ścisnęło. Podziwiał jej zielone oczy, które przypominały mu o trawie, na której leżeli, gdy pierwszy raz się poznali. Była soczyście zielona, a promienie słońca tańczyły na niej. Jej rude włosy kontrastowały z nimi. Gdy do niego mówiła, czuł się jakby rozmawiał z aniołem. Czymś o wiele piękniejszym i bardziej dobrym niż przeciętny człowiek. Zdał sobie sprawę, że nigdy na nią nie będzie zasługiwał.
-Chodzisz jeszcze bardziej z głową w chmurach niż wcześniej- przyznała Lily, a potem zaśmiała się perliście.
Snape zachichotał nerwowo. Poczuł się jak kompletny debil.
Jakiś czas później pojawiła się kobieta z wózkiem pełnym słodyczy. Severus miał ochotę na parę czekoladowych żab. Poprosił o nie, a potem zaczął grzebać w kieszeni gorączkowo. Okazało się jednak, że nawet na jedną mu nie starczy, podziękował więc ze zwieszoną głową. Kobieta miała odejść, kiedy Lily ją zatrzymała i zapłaciła.
-Proszę- uśmiechnęła się dziewczyna, a rudy kosmyk opadł jej na czoło.
Severus poczuł się upokorzony. Był biedny. Pogodził się z tym, tak samo jak z katowaniem przez ojca. Nie potrzebował współczucia. Ogarnął go gniew, którego wcześniej nie poznał. To jakby czuł w środku ogień, którego nie potrafił ugasić. Miał ochotę w coś uderzyć, albo w kogoś... a dokładnie w nią.... ale przecież nigdy nie chciałby skrzywdzić Lily. W tym momencie sam zaczął sobą gardzić... Jak mógł tak kiedykolwiek pomyśleć? Czy był taki jak jego ojciec? Zaczął się bać. Tak bardzo, że nie dał rady wykrztusić z siebie ani słowa.

***

Niestety nie widywał się w szkole z Lily tak często jakby chciał, a wszystko za sprawą napuszonego Gryfona, który nazywał się James Potter. Był on wysoki, przystojny, umięśniony i potrafił ją rozśmieszyć, nie to co on. Życiowy nieudacznik. Potter zawsze wydawał się miły i szarmancki... Jednak, gdy tylko Severus chciał porozmawiać z Lily ostrzegał go, żeby się nie mieszał. Jak to miał się nie mieszać? Znali się od zawsze. Lily była jego pierwszą miłością. Chciał spędzać z nią czas, nawet jeśli miałby być tylko przyjacielem. Chociaż, jeśli jest ona z nim szczęśliwa? Może rzeczywiście nie powinien się mieszać? Poczuł wtedy okropną pustkę, jednak wiedział, że tak będzie lepiej. Lily zasługiwała na kogoś lepszego niż taki idiota, który nic nie osiągnie jak on. Jamesa każdy znał. Był kapitanem drużyny Quidditcha, nauczyciele go lubili. On był nikim.
Właśnie wtedy młody Snape oprócz uczenia się do SUMów zaczął parać się czarną magią. Na początku niewinnie czytał zaciekawiony, potem zaczął sam używać tych zaklęć, aż wreszcie tworzył nowe, zapisując je w książce od eliksirów. Poznał kilku uczniów, którzy bardzo chcieli dołączyć do Czarnego Pana, i gdy tylko dowiedział się nieco więcej o nim, sam również zapragnął zostać Śmierciożercą. Ta myśl utrzymywała go przy życiu. Gdy Lily Evans zaczęła się spotykać z Jamesem Potterem całkowicie stracił chęci do czegokolwiek, a teraz? Teraz miał jakiś cel. Jeszcze im wszystkim pokaże. Rodzicom, tym nadętym Gryfonom i Lily też! Wszyscy dowiedzą się, że nie jest tylko nieudacznikiem, który siedzi z nosem w książkach, bo nie ma się do kogo odezwać. Jeszcze bardziej się odizolował od innych. Był najlepszy na roku, w końcu Czarny Pan nie będzie współpracował z byle kim.
Pewnego dnia podczas wróżbiarstwa został wybrany do pracy z rudowłosą. Poczuł po raz kolejny jak ściska go w żołądku, jego oczy przestały być zimne i obojętne. Cieszył się, że może spędzić z nią czas, nawet jeśli było to tylko głupie wróżbiarstwo. Dziewczyna się śmiała i wyglądała na szczęśliwą. Tak dawno ze sobą nie rozmawiali. Severus nigdy nie zapomniał o uczuciu jakim ją darzył.
Pospiesznie wyszedł z sali po lekcji, mając nadzieję, że nie będzie musiał rozmawiać z Jamesem. Mylił się. Pobiegł za nim i chwycił go mocno za szaty.
-Nie zbliżaj się do niej! Rozumiesz? Wszystko psujesz. Jeśli będzie trzeba to napoję ją Amortencją, żeby o Tobie zapomniała! Nie mogę jej stracić, gnoju! Rozumiesz? Ona jest moja
Severus był w szoku. Jak można tak potraktować drugą osobę? Przecież nie stanowił konkurencji, odsunął się. Nadal nie mógł tego zrozumieć. Musiał powiedzieć coś, co sprawi, że Potter mu uwierzy. Nie mógł pozwolić, aby Lily była pod wpływem eliksiru miłosnego. To jak więzienie. Jak można traktować drugą osobę jako trofeum? Przedmiot, który postawi się na szafce, aby móc go podziwiać.
-Nie chcę mieć nic wspólnego z tą małą szlamą- warknął. Miał nadzieję, że Gryfon mu uwierzy. W tym momencie z sali wyszła dziewczyna. Wszystko usłyszała.
-Niezła robota- wyglądało na to, że to starczyło, aby James mu uwierzył.
Ślizgon poczuł jak rozpada się na milion malutkich kawałków. Stracił wszystko.

CIĄG DALSZY NASTĄPI

piątek, 4 września 2015

001 Rozdział 1.



Dziękuję Wam za niesamowity odzew :) bardzo miło czytać tyle pozytywnych komentarzy. Na akcję musicie jeszcze trochę poczekać. Tym czasem retrospekcja pierwszego dnia w Hogwarcie oraz przybliżenie nieco głównych bohaterek. Zapraszam do czytania oraz dalszego śledzenia bloga. Pamiętajcie, że Wasze komentarze zachęcają mnie do dalszej pracy nad tym projektem. Jeśli macie ochotę przeczytać moje inne prace zapraszam na bloga o tematyce #Romione

Mary dobrze pamiętała swój dzień w Hogwarcie, chociaż było to już tak dawno temu. Wydawało jej się, że zaledwie wczoraj przekroczyła próg wielkiego zamku. Oprócz innych dzieciaków w czarnych szatach zauważyła wysokiego, przystojnego mężczyznę o brązowych, falowanych włosach, związanych teraz w ciasny kucyk. Miał wystające kości policzkowe, a z jednej strony bliznę przez całą twarz, kończącą  się na żuchwie. Dziewczyna uznała wtedy, że jest niesamowicie przystojny i nawet nie zwróciła uwagi na to, co mówi.
Nagle poczuła, że ktoś ściska jej dłoń. Prawie odskoczyła, jednak potem zauważyła, że to Genovie. Nie wyglądała na zdenerwowaną, ale Mary tego potrzebowała… Wsparcia.  Wydawało jej się, że zyskała przyjaciółkę, że będą już zawsze nierozłączne, że będzie jej opowiadać o swoich sztywnych rodzicach, siostrze- charłaku. Będą się dzielić po prostu wszystkim.
Była bardzo zmieszana, gdy stanęła przed tiarą przedziału. Z jednej strony imponowała jej niezwykła pieśń starego kapelusza, jednak z drugiej strony okropnie się bała. W końcu jeśli nie trafi do tego samego domu co Genovie, raczej przyjaciółkami nie zostaną.  Bracia opowiadali jej, że uczniowie trzymają się domami. Nie chciała już innej przyjaciółki. Czarnowłosa ją wybrała, zaprosiła do siebie. Poza tym przecież już nikt inny jej nie polubi, a z Genovie miała tyle wspólnego. Obydwie zbierały karty z czarodziejami, były czystej krwi oraz wzdychały do pałkarza angielskiej drużyny Quidditcha.   Końcu przyszedł na nią czas.
-Hufflepuff!- wykrzyknął kapelusz. Powędrowała do stołu Puchonów, tęsknie patrząc na Genovie. Ta jednak została przydzielona do Slytherinu. Do oczu napłynęły jej łzy. Nie była w stanie już nic przełknąć, chociaż na stole pojawiło się tyle niesamowitych pyszności. Spojrzała w stronę koleżanki, która rozmawiała już z jakimiś chłopakami. Zaklęła w myślach. Jak mogła być taka głupia? Przecież to oczywiste, że nie mogła znaleźć przyjaciółki tak łatwo. Westchnęła głośno, aż kilku uczniów spojrzało na nią. Wypiła do końca sok dyniowy, po czym wstała. Niemal od razu wstała jak również Genovie, która podbiegła do niej.
-Hej, Mary! Nie cieszysz się? Coś się stało? Słyszałam, że i tak będziemy miały sporo lekcji razem, poza tym zostają nam wieczory i popołudnia! Nie patrz tak na mnie! Spotkajmy się jutro przed lekcjami przed Wielką Salą!
Mary uśmiechnęła się lekko i kiwnęła głową. Jak mogła pomyśleć, że Genovie ją zostawi?
-A i zjedz coś!- dziewczyna spojrzała na pusty talerz.
Puchonka zaśmiała się i wróciła do stołu. Jej humor znacznie się poprawił. Nawet poczuła, że właściwie jest głodna.
***
Teraz, gdy Mary przypominała sobie o tym, co wtedy myślała, miała ochotę się głośno roześmiać.
Siedziała właśnie w pociągu wraz ze swoją przyjaciółką i jej ojcem. Pan River był najbardziej niesamowitym ojcem na świecie. Był wysoki, wyglądał dużo młodziej niż jej ojciec. Miał on długie czarne, zadbane włosy oraz kilkudniowy zarost na twarzy. Ojciec Genovie był aurorem, czyli ścigał czarnoksiężników. Rodzice Mary byli nudnymi urzędnikami w Ministerstwie Magii, którzy nigdy nie mieli dla niej czasu. Pan River wydawał się bardzo zaabsorbowany swoją córką, chociaż też dużo pracował. Załatwił on nawet bilety na mecz Quidditcha w Hiszpanii oraz znalazł  czas, aby zabrać swoją córkę oraz jej przyjaciółkę tam. Mary spędziła niesamowity czas ze swoją przyjaciółką oraz jej ojcem. Była pod dużym wrażeniem, że jej rodzice się zgodzili na jej wyjazd, a nie kazali uczyć się do tegorocznych SUMów.
Puchonka przez dłuższy czas przyglądała się swojej 15-letniej przyjaciółce. Czarne włosy miała teraz związane w luźny kok na czubku głowy. Pod szarymi, nieco przekrwionymi oczami znajdowały się sine cienie oraz ogromne worki pod oczami, a wszystko przez to, że obydwie nie mogły wciąż zasnąć i spędzały noce na rozmowach o tematach zbędnych i całkowicie poważnych.  Wąskie usta były nieco spierzchnięte, a nad nimi widniał wielki czerwony pryszcz, który wyskoczył jej już w pociągu. Cery już nie miała śnieżnobiałej. Nabrała koloru z powodu długiego przebywania na słońcu, ani trochę nie przypominała pięknej, popularnej Ślizgonki, do której przywykła na co dzień. Nie wyglądała już tak idealnie. Mary czuła się z tym nieco lepiej ze względu, że zawsze miała kompleksy z powodu przyjaciółki. Była drobna i szczupła. Miała kształtny tyłek, wszyscy chłopacy się za nią oglądali, a Mary miała mysie włosy, które wciąż się łamały i wypadały, jej cera nie była idealna i przez to opanowała świetnie zaklęcia, które pomagały jej to ukryć. Była wysoka, wyższa niż większość chłopaków w Hufflepuffie. W dodatku miała parę dodatkowych centymetrów w biodrach. Jedyną jej przewagą nad przyjaciółką były piersi, których Genovie praktycznie w ogóle nie miała.
Podróż była długa, chociaż Mary najchętniej spędziłaby jeszcze parę godzin w pociągu z Genovie i jej ojcem. Musiała wrócić do domu, kupić na Pokątnej wszystkie książki, za pewne wybierze się z dziadkiem, bo rodzice nie znajdą na to czasu… Westchnęła. Dziadek będzie wiecznie marudził, że za drogo, że za długo wybiera… Jej rodzice byli majętnymi czarodziejami, więc tego nie rozumiała. Ten człowiek wiecznie marudził i wciąż powtarzał jej, że to wstyd, że znalazła się w Hufflepuffie, chociaż sama nie rozumiała dlaczego. Pocieszała ją myśl, że niedługo znowu znajdzie się w Hogwarcie.
Tak jak się domyślała w domu rodziców nie było. Dziadek siedział na fotelu ,w swoim malutkim pokoiku, który znajdował się przy drzwiach, i przeglądał Proroka Codziennego.  Jednak zauważyła w mieszkaniu kogoś, kto nie powinien tu być. Przywitał ją najmłodszy brat. Miał on 23 lata i zajmował się zielarstwem oraz sporządzaniem eliksirów w Norwegii.
-Już myślałem, że Cię nie zobaczę- oznajmił wysoki mężczyzna, który był bardzo podobny do swojej siostry.
-Rodzice nalegali, żebym wróciła wcześniej- nie wyglądała na zadowoloną.
Rozejrzała się po mieszkaniu. Zwykłe szare mieszkanie, trochę wyglądało jak mieszkanie mugolaków. Rodzice twierdzili, że skoro ich córka jest charłakiem, ma mugolskie koleżanki, to trzeba zapewnić odpowiednie warunki dla niej.
Nienawidziła szczerze tego miejsca. Jeszcze bardziej po spędzeniu wakacji z Genovie i jej ojcem.
-Opowiesz mi jak było w Hiszpanii! Wypłacę pieniądze i kupię Ci coś ekstra.
Mary naprawdę się cieszyła, że to z James, a nie jej dziadek wybierze się z nią na zakupy. Zawsze wydawało jej się, że tylko z nim może porozmawiać. Czuła się trochę jak czarna owca w rodzinie, chociaż to jej siostra była charłakiem. Przecież nie sprawiała żadnych problemów. Uczyła się wzorowo, nauczyciele ją lubili… Chyba nawet bardziej niż jej własna rodzina. Westchnęła cicho, po czym zwróciła się do brata:
-Naprawdę Cię miło widzieć  James!
-Nie mógłbym przegapić zakupów z moją ulubioną siostrzyczką! – uśmiechnął się jej brat, patrząc na nią czule z góry. Może pobyt w domu nie będzie taki zły.

czwartek, 3 września 2015

000 Prolog

Nikt z nas nie rodzi się zły. Pojęcie te zostało wymyślone przez ogół, któremu nie pasowały pewne zachowania. Zło? Czym jest zło? Ci najbardziej szlachetni odpowiedzą, że to zamach na wolność drugiej osoby.  Zło nie pojawia się w Twoim sercu od razu, nie możesz go odziedziczyć, ani się z nim urodzić. Gości ono u tych, których serce jest niepewne.  Rozkwita powoli. Na początku pociąga, sprawia, że czujesz się silniejszy. Daje ono spełnienie Twoich ambicji. Dobro Ci tego nie zapewni! Wciąga Cię coraz bardziej. Zaczynasz gardzić innymi.  W końcu jesteś lepszy. Oni są słabi! Nie są w stanie stanąć po odpowiedniej stronie. Banda tchórzy. Co się stanie jednak kiedy zrozumiesz, że to nie tylko zabawa, a również ogromne brzemię? Na początku jesteś dumny. Ty zostałeś wybrany, aby  je nieść, a co potem? Potem jest już za późno
***

Dziewczynka wzięła głęboki oddech. Jej rodzeństwo skończyło już Hogwart, a jej przygoda dopiero się zaczynała. Czy pozna kogokolwiek z kim będzie mogła się zaprzyjaźnić? Bała się, że nie. W dodatku wszystkie przedziały w pociągu były już dawno zajęte. W tym momencie była wściekła na matkę, że pojawiły się na peronie tak późno. I gdzieś miała, że jej siostra, która czarownicą nie była, rozpoczynała również swoją szkołę.
-Przepraszam, mogę się dosiąść?
-Zajęte!- powiedział jakiś wysoki blondyn o nieproporcjonalnym nosie do małej twarzy.
Chyba nigdy nie usiądzie. Może to nie tak daleko? Może postoi gdzieś tutaj. W duchu marzyła o tym, aby ktoś wyszedł i zaprosił ją do przedziału, ale tak się nie stało.  Gdy straciła już całkowicie nadzieję, zobaczyła, że jest jeszcze jeden ostatni przedział. To jej szansa! Zapukała, a potem uchyliła drzwi do środka. Zobaczyła tam dziewczynę. Wyglądała jakby była w jej wieku. Miała jasną cerę i kruczoczarne włosy oraz szare, duże oczy. W tym momencie zaczęła jej bardzo zazdrościć.  Jej włosy były koloru mysiego, a jej nos nigdy nie będzie tak idealny, jak nieznajomej, która siedziała przed nią.
-Chcesz się dosiąść?- zapytała dziewczynka. Miała perlisty głos.  W tym momencie zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem nie śni.
-Ja… J… Jasne- wyjąkała, po czym zajęła miejsce.
-Genovie- przedstawiła się czarnowłosa, wyciągając rękę do nowej towarzyszki. Wciąż dokładnie obserwowała ją swoimi szarymi oczyma.
Druga dziewczyna przez chwilę patrzyła osłupiała, po czym uścisnęła jej dłoń.
-Mary- oznajmiła.
Przez dłuższą chwilę rozmawiały i nawet Mary poczuła się pewniej. Miała nadzieję, że Genovie zostanie jej przyjaciółką. Była taka miła i ładna. Może będą nawet razem w jednym z domów?

Nagle u drzwi ich przedziału pojawiła się kobieta wraz z wózkiem ze słodyczami. Obydwie wzięły kilka czekoladowych żab oraz fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta.

Genovie otworzyła jedną ze swoich żab, która i tak zaraz uciekła.

-Spójrz! Hermiona Granger! Mam już jedną. Słyszałam, że była szlamą.

-Szlamą?- chociaż Mary została wychowana w rodzinie czarodziejów, nigdy nikt tak nie mówił.  Czy to było coś złego? Po tonie towarzyszki mogła się domyślić, że tak.

Genovie przyciszyła głos.

-No wiesz… Nie pochodzi z rodziny magicznej. A ty pochodzisz? Uniosła jedną brew do góry.

-Oczywiście, że tak!- dziewczynka prawie krzyknęła.